Fot. własna. Zachód słońca na mojej ziemi.

Zacznę od końca 😉 Przeprowadzam się na Teneryfę.

Jak do tego doszło, skoro nigdy nie marzyłam o życiu na tej wyspie? Co takiego się wydarzyło, że zamieszkam właśnie tam? Sama jeszcze się dziwię. I z tym dziecięcym zadziwieniem, rozdziawioną czasami z zaskoczenia buzią, daję się prowadzić tzw. zbiegom okoliczności. A zaczęło się niewinnie 😉 Poleciałam na wyspę, w lutym tego roku, zaproszona przez moich znajomych. Spędziłam 12 dni zwiedzając, plażując, ucztując jak na najlepszych wakacjach. „Wyspa, jak wyspa” – pomyślałam. Widziałam ich wiele. Teneryfa nie wyróżnia się wśród nich bardzo, a jednak …

Nadszedł dzień powrotu, a wyspa nie chciała mnie puścić. Znajomy pogubił drogę na lotnisko, którą zna jak własną kieszeń. W dodatku wysadził mnie nie w tym miejscu, gdzie należało. Po drodze zatrzymał mnie orkan i zamiast po 8 godzinach, wróciłam do domu po 30.

Lubię moment powrotu. Cieszy mnie znajomy zapach, widok mojego miejsca, rośliny czekające na podlanie. Jednak tym razem było inaczej. Postawiłam walizkę, usiadłam na kanapie i się rozpłakałam. Pierwszy raz w życiu. „Jestem zmęczona długą podróżą” – pomyślałam. I poszłam spać. Kolejne dwa dni pochlipywałam co chwilę. Smutek mnie przytłaczał i nie potrafiłam zlokalizować jego przyczyny. Zadzwoniłam do siostry i usłyszałam: „Przecież to oczywiste, Dusza Cię opuściła. Została na Teneryfie”. Ze zrozumieniem przyszedł spokój. I tego dnia, a był to 22.02.2022, o godzinie 22:22 napisałam życzenie: „Dobrze i szczęśliwie żyję na Teneryfie od stycznia 2023”. Tego dnia zadzwonił też właściciel knajpki z Los Christianos: „Mój sąsiad sprzedaje ziemię. Chcesz kupić?” Zamyśliłam się głęboko i sama nie wiem dlaczego odpowiedziałam: „Chcę”.

Bez pieniędzy na zakup ziemi, bez znajomości hiszpańskiego, bez znajomości rynku nieruchomości i jeszcze bez wielu „bez” uruchomił się we mnie proces zmiany mojego życia. Ilość pytań, które sobie zadawałam lekko mnie przytłoczyła. Jednak zamiast myśleć ograniczeniami, stworzyłam wizję mojego nowego życia. Życia na Teneryfie. Codziennie powtarzam sobie: „We dnie i w nocy wszystko mi sprzyja”. „Pieniądze płyną do mnie szerokim strumieniem”. I czułam, że weszłam na ścieżkę „własnej legendy”, jak przeczytałam w „Alchemiku”, bo Wszechświat robi wszystko, żeby ta wizja stała się rzeczywistością.

Na początku dzieliłam się tym tylko z najbliższymi. To takie osoby, które nie pytają „a jak sobie poradzisz?”, „skąd weźmiesz pieniądze?”, „gdzie będziesz mieszkać?”, „a co z pracą?”. To osoby, które wspierały i wspierają mnie swoją energią, radością i ufnością, że wiem co robię (nawet jak nie wiem) 😀 Początki takiej wizji są wrażliwe. Jak młoda roślinka na majowe przymrozki. Sama potrzebowała się osadzić w moim pomyślę na życie.

I zaczęła się magia. Wkroczyła w moje życie z impetem. Zaczęłam poznawać nowych ludzi, trafiać na artykuły związane z Teneryfą, oglądać programy związane z moimi pomysłami. Nagle właściciel zdecydował, że rozłoży mi płatność na raty (z pewnością dziękować za to potrzebuję sąsiadowi). Z dwóch niezależnych źródeł przyszła do mnie informacja o agentce nieruchomości, która przeprowadziła mnie przez proces zakupu. Czytając komentarze w jednej grup na FB trafiłam na osobę, która pomogła mi złożyć wniosek o specjalny numer N.I.E (jest niezbędny, żeby np. kupić ziemię). Na początku bardzo się dziwiłam, bo wszystko jakby działo się samo. Teraz to już dla mnie stan naturalny 😉

Decyzję o zakupie ziemi podjęłam oglądając ją na zdjęciach i filmiku nadesłanym przez moich znajomych. Ciągle sobie powtarzałam „Jeśli ta ziemia chce być moja, to będzie”. Brałam wszystko na miękko, ciesząc się z planowanego kolejnego wyjazdu. Poleciałam po raz drugi w kwietniu. A wraz ze mną moja siostra i siostrzeniec. Spędziliśmy cudowny tydzień. Poznałam ziemię, która dzisiaj jest już moim nowym miejscem na życie. Wróciłam z moim indywidualnym numerem N.I.E i planami kolejnej wizyty.

Akcja rozegrała się całkiem szybko. W czerwcu znowu wylądowałam na Teneryfie. Tylko na 5 dni. Jednak wracałam z aktem notarialnym w dłoni. Moim widokiem na ocean i La Gomerę. Widokiem jeszcze bez okna. Na ziemi nie ma bieżącej wody, prądu ani domu. Za to są migdałowce, krzewy winogron, figowce, opuncje, pomarańcze, grusza i śliwa, a nawet 3 sosenki. I to co dla mnie bezcenne – są zioła. Ziemia powitała mnie dywanem kolorowych kwiatów nagietka, gazanii, aloesów, żmijowca i wilczomleczy. Wszystko 4 razy większe niż w Polsce. Spotkałam również dziurawca, do kwiatów którego musiałam zadzierać głowę. Jest dwumetrowym krzewem. I najważniejsze – mam wspaniałych sąsiadów.

Zaraz po powrocie rozchorowałam się. Dwa dni leżałam prawie nieżywa. Pewnie z tych wrażeń i emocji. Czułam się wyczerpana. „W tym roku już tam nie polecę” – pomyślałam znużona. Jednak po tygodniu stanęłam na nogi i … zaczęłam planować kolejny wyjazd. Bilety lotnicze okazały się być drogie i choć często zaglądałam do wyszukiwarek tanich linii lotniczych, to niczego nie znajdowałam. Odpuściłam na kilka tygodni i zajęłam się pracą. Pewnego dnia siedząc przy kawie kliknęłam w bilety lotnicze i … w październiku lecę znowu.

„Po co właściwie tam lecę?” – zastanawiałam się. W momencie zakupu biletów jeszcze nie wiedziałam. Decyzja przyszła nieco później. Już wiem, że lecę „przygotować grunt”. Grunt pod przeprowadzkę. Czy się boję? Ba! No pewnie! Jednak jak zawsze u mnie „boje się i robię”. To jak moment zawieszenia przed skokiem z wysokiej góry. „A co jeśli spadnę? A co jeśli polecę?”.

Napisałam, że czuję się prowadzona. Czym to się przejawia, oprócz tych cudownych zbiegów okoliczności i niezwykłych ludzi, których już poznałam? W chwilach zwątpienia (a tak, tak są oczywiście) trafiam na wywiad w „Przekroju” z roku 2021 o niezwykłym dla mnie tytule „Wyspa spokojnych dusz”. Znajduję tam opis społeczności, w jakiej sama chcę żyć. I będę ją tworzyć. Na opowieść kobiety w moim wieku, która również bez pieniędzy, znajomości języka i innych „bez” przeprowadza się do Hiszpanii. Na końcu mówi: „Ja mogłam. Ty też możesz!” Czułam, jakby mówiła to do mnie. Nagle pojawiają się zlecenia, klienci, projekty, które sprawiają, że spokojnie spłacę kolejną ratę za ziemię. Poznaję osoby, które proponują współpracę. Wystarczy, że pochylę się i podniosę. Wszystko leży pod moimi nogami, a ja schylam się po to z wdzięcznością.

Gdzie zaprowadzi mnie moja nowa droga? Jak potoczy się moje życie? Czego doświadczę na Teneryfie i kogo jeszcze spotkam? Nie wiem. Dowiem się mieszkając tam z Naturą. Jakże by inaczej, skoro jestem Naturą Życia 😀

CDN…

Cytaty z książki „Przebudzenie” Anthony De Mello

„Widzimy ludzi i rzeczy nie takimi, jakimi są, ale takimi, jakimi my jesteśmy.”

„Jeśli nie jesteś szczęśliwy, to oznacza tylko tyle, że koncentrujesz się na tym, czego nie masz. W przeciwnym razie musiałbyś doświadczać błogostanu.”

„Szczęście jest motylem: próbuj je złapać, a odleci. Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu.”

„Gdyby ci nikt nie powiedział, że nie będąc kochanym, jest się nieszczęśliwym, byłbyś szczęśliwy. Jeszcze jedno złudzenie: że zewnętrzne zdarzenia lub inni ludzie mogą cię zranić. Nie mogą. To ty im dajesz taką władzę nad sobą.”

„W miarę jak coraz mniej i mniej identyfikować się będziesz ze swoim ja, zapewnisz sobie coraz lepszy kontakt ze wszystkim i ze wszystkimi. A wiesz dlaczego? Ponieważ przestajesz się bać, że ktoś cię zrani, że nie będzie cię lubił. Nie będziesz pragnął wywierać na nikim dobrego wrażenia. Czy potrafisz wyobrazić sobie ulgę polegająca na tym, że poczujesz się uwolniony od tego wewnętrznego przymusu? Cóż za ulga! Wreszcie szczęście!”

„Spotykam wszędzie osoby, które nagle poznały tę prawdę: korzenie zła są w tobie. Kiedy to wreszcie zrozumiesz – przestaniesz tyle od siebie żądać, tak wiele po sobie się spodziewać, zmuszać się, by rozumieć. Dbaj o siebie, dostarczaj sobie pełnowartościowego dobrego pokarmu. Nie myślę tu tylko o jedzeniu: myślę o zachodach słońca, o przyrodzie, o dobrym filmie i dobrej książce, o pracy dającej radość, o dobrym towarzystwie i… miejmy nadzieję, że uda ci się przełamać swoje uzależnienie od uczuć innych.”

„Zazwyczaj usiłujemy leczyć swą samotność poprzez emocjonalne uzależnianie się od innych ludzi, poprzez liczne towarzystwo i hałas. To nic nie daje. Wróć do przedmiotów, wróć do przyrody, idź w góry. Wówczas poznasz, że serce przywiodło cię na rozległa pustynie osamotnienia, że nie ma tam nikogo, kto by cię pocieszył, absolutnie nikogo.
Z początku będzie się to wydawać nie do zniesienia, ale tylko dlatego iż nie jesteś nawykły do samotności. Jeśli zdołasz wytrwać przez jakiś czas, pustynia nagle zakwitnie miłością. Twoje serce wybuchnie śpiewem. Będzie tam panowała wieczna wiosna, porzucisz narkotyk i staniesz się wolny. Pojmiesz wówczas, czym jest wolność, czym jest miłość i szczęście; czym jest rzeczywistość, prawda, czym jest Bóg. Będziesz wiedział, wiedza twa wkroczy poza pojęcia i uwarunkowania, nałogi i przywiązania. Czy pojmujesz sens tego, co mówię?”

„Jeśli szukasz silnych wrażeń i dreszczu emocji przygotuj się na depresję. Czy pragniesz zażycia swego narkotyku? Przygotuj się, że po jego zażyciu będziesz miał kaca. Ruch wahadła w jedną stronę pociąga za sobą ruch w przeciwną.”

„Ludzie wyznają błędny pogląd, według którego życie oznacza utrzymywanie ciała przy życiu. A więc pokochaj myśl o śmierci, pokochaj ją. Powracaj do niej ciągle. Myśl o tym, jak cudowne jest to martwe ciało, szkielet, kości obracające się w garstkę prochu. I wówczas poczujesz ulgę. Wielu z was zapewne nie wie, o czym mówię w tej chwili, nazbyt przerażeni jesteście tą myślą. Ale to wielka ulga spojrzeć z tej perspektywy na życie wstecz.
A więc wyobraź sobie, że umarłeś i leżysz martwy. A teraz spójrz na swoje problemy z tej perspektywy. Czyż wszystko nie ulega zmianie? Cóż za wspaniała medytacja. Jeśli masz na to czas, powtarzaj ją codziennie. Może brzmi to niewiarygodnie, ale przywróci ci to życie.”

„Któregoś dnia zrozumiesz, że szukasz tego, co już posiadasz.”

Dusza wybrała z książki „Przebudzenie”

Fot. Kolorowanka zrobiona przeze mnie 
Pewna kobieta szukała czegoś na drodze. Podeszli do niej ludzie, by pomóc. Zapytali czego szuka. „Igły” odpowiedziała. Zaczęli szukać wraz z nią, aż ktoś zapytał, gdzie ją zgubiła. „W domu” usłyszeli w odpowiedzi. „Dlaczego szukasz na drodze? „Bo tu jest światło, a wewnątrz jest ciemno”.

A Ty gdzie szukasz swojej „igły”?
Czy na zewnątrz, bo tam jest jasno? I wszystko wydaje się być wyraźniejsze?
I dlatego szukasz tam, gdzie widzisz, czujesz, dotykasz?

„Kim jest ten poszukujący we mnie? Czym jest ta energia, która chce szukać? Kim jestem?

I kiedy to wiesz, następuje przemiana. Zaczynasz poszukiwać wewnątrz. Na początku jest bardzo ciemno. Nigdy tam nie byłaś i Twoje oczy skupione były na świecie zewnętrznym. To dlatego masz wrażenie, że nic nie widzisz. Jednak z czasem źrenice się rozszerzają i przyzwyczajają do ciemności i stopniowo zaczynasz odczuwać to piękne, wewnętrzne światło. Jest bardzo współczujące i kojące jak balsam.

Powoli, gdy dostosujesz się do wewnętrznego światła, zaczniesz widzieć, że to Ty jesteś źródłem. Poszukujący jest tym, co jest poszukiwane. Wtedy zobaczysz, że skarb jest w Tobie (zawsze tam był), a problemem było tylko to, że szukałaś go na poza sobą.

Na początku przerażała mnie ciemność. Dlatego uciekałam na poszukiwania w świecie zewnętrznym. Nie wiedząc kim jestem, moje poszukiwania z góry były skazane na niepowodzenie. Aż nadszedł moment, gdy schroniłam się we własnym wnętrzu. Przycupnęłam w ciemności, na początku z zaciśniętymi ze strachu oczami. Ponieważ nic złego się nie działo, otworzyłam je. Wpatrywałam się w ciemność i z czasem zaczęłam widzieć.

Dzisiaj już wiem, że takie poszukiwania to droga w pojedynkę. Wewnątrz jestem sama. Nikogo innego tam nie ma. Każdy ma swój skarb wewnątrz siebie. Jeśli go nie odkryjesz, będziesz szukać na zewnątrz, może w drugim człowieku. I nawet jeśli „dotkniesz” skarbu, to przeżyjesz frustrację, że nie jest Twój. Będziesz zazdrościć tego skarbu, nie wiedząc, że masz swój. Nie sięgasz po niego w strachu przed własną ciemnością. Dopiero, gdy porzucisz poszukiwania na drodze, w świetle dnia lub latarni, kiedy zaufasz sobie i zanurzysz się w swoją „ciemność”, dopiero tam odkryjesz swój skarb.

Życzę Ci światła w ciemności (Ty nim jesteś) ❤️
Dusza

W piękny sierpniowy weekend trafiłam na wrzosową łąkę. W czystym obszarze chronionym przez prywatnego właściciela. Suszy się już u mnie (w temperaturze nie przekraczającej 40 stopni C) mieniąc się barwami fioletu i różu. Co kryje się w tych drobnych kwiatuszkach? W tych gałązkach obsypanych drobinkami fioletów.

Tym razem żadnej nalewki. Tylko herbata z suszu. Kwitnące ziele wrzosu zastępuje  mi herbatę. Delikatna w smaku wspiera nie tylko je nerki, ale i układ pokarmowy. Choć jego zastosowanie jest naprawdę imponujące, to nawet bez jego znajomości możemy bezpiecznie popijać, ciesząc się wyglądem i smakiem.

Na blogu dr Henryka Różańskiego znajdziesz dokładny opis składu i wskazań.

  1. Te związane z układem moczowym to między innymi: „skąpomocz, stany zapalne nerek i dróg moczowych, ropomocz, białkomocz, krwiomocz, cukromocz, obrzęki, kamica moczowa, bóle nerek”*.
  2. A związane z układem pokarmowym: „nieżyt jelit i żołądka, zaburzenia trawienia, zaparcia i biegunki, bóle brzucha*, kolki u niemowląt, ale na to lepsza jest receptura, którą dr Różański podał nam na zajęciach. Opisałam ją poniżej.
  3. Układ oddechowy również może zostać wsparty właściwościami wrzosu. Sprawdzi się między innymi w takich dolegliwościach jak: „nieżyt układu oddechowego, zapalenie jamy ustnej i gardła, przeziębienie, choroby zakaźne”*.
  4. Dodatkowo w takich dolegliwościach, jak: „zatrucia, schorzenia skórne, dna, reumatyzm, lekkie wyczerpanie nerwowe”*

Warto jednak pamiętać, że skuteczniejsze w działaniu są receptury ziołowe złożone z kilku lub nawet kilkunastu składników. Do tego zmiana nawyków żywieniowych, terapie bańkami, moksą, czy akupunktura. Zastosowanie pojedynczego zioła i oczekiwanie wyleczenia się z poważnej choroby jest oczekiwaniem nadmiarowym. Poza tym jeszcze warto wiedzieć, które zioło będzie tym kierunkowym w leczeniu naszych chorób.

Jak przygotować napar z wrzosu?
1 łyżkę kwitnącego ziela zalej 200 ml gotującej się wody. Przykryj i odstaw na 30 minut, żeby się zaparzyło. Napar należy przecedzić. Szczególnie dla dzieci, które nie lubią pływających w kubeczku farfocli. Dorosłym zaleca się picie kilka razy dziennie po 200 ml. Niemowlętom można podawać nawet więcej niż wyjdzie nam z wyliczenia z podanego niżej wzoru. Dr Różański podaje, że nawet do 50 ml naparu. Napar wrzosowy bardzo dobrze wpływa na nasze dzieciaczki. Jak? Łagodząc dolegliwości przewodu pokarmowego i lekko je uspokajając.

Wrzos jest ziołem, które można podawać również dzieciom. Receptura ziołowa stosowana przy kolkach u maluchów (kto ganiał w nocy z maleństwem na rękach starając się utulić przy takiej kolce ten wie, jaka to uciążliwa dolegliwość) dobrze się sprawdza. Do tego warto dołożyć odpowiednie preparaty probiotyczne. Dla maluszka najlepiej w postaci płynnej.

Oto i sprawdzona receptura

  1. Wrzos 1 cz.
  2. Krwawnik 1 cz.
  3. Majeranek 1 cz.
  4. Czarna malwa 1 cz.

Zalać gorącą (gotującą się wodą), odstawić pod przykryciem do ostygnięcia. Można dodać odrobinę słodu jęczmiennego. Można podawać niemowlętom herbat i soków. Dawka zależy od wieku dziecka. Jak ją policzyć?

Dawki zamieszczone w tabelach Farmakopei Polskiej, czyli Urzędowego Spisu Leków są określone w stosunku do dorosłego mężczyzny w średnim wieku, wagi 70 kg, przy podaniu doustnym leku.
Dzieciom do 1 roku zapisujemy taką część dawki dla dorosłego, jaką część stanowi jego waga w stosunku do wagi dorosłego (70 kg).
Obliczamy to według wzoru:
d= D x masa dziecka/70
gdzie:
d – dawka dla dziecka
D – dawka dla dorosłego
/ – kreska ułamkowa (dzielone) x – razy

A oto przykład:
dawka jednorazowa naparu z kwiatu pierwiosnka dla dorosłego człowieka wynosi 150 ml, dziecko waży 6 kg. Jaka jest dawka jednorazowa naparu pierwiosnkowego dla naszego dziecka?
d = 150 x 6 / 70 = 12,85 czyli około 12-13 ml naparu (taką dawkę podaje się dziecku 3-4 razy w ciągu doby).

Dzieciom powyżej 1 roku – zapisujemy taką część dawki dla dorosłego, jaką część stanowi jego wiek wyrażony w latach w stosunku do wieku człowieka dorosłego (24 lat).

Obliczamy to według wzoru:
d = D x wiek dziecka / 24
gdzie:
d – dawka dla dziecka
D – dawka dla dorosłego
/ – kreska ułamkowa (dzielone) x – razy

A oto nasz przykład:
mamy dziecko 5 letnie i chcemy mu podać napar z tymianku. Jeżeli dorosły może wypić jednorazowo 100 ml naparu, to jaką ilość naparu z tymianku możemy podać naszemu dziecku?
d = 150 x 5 / 24 = 31,25 czyli dziecku podajemy około 31-32 ml naparu, np. 3 x dziennie.

Jeśli chcesz wiedzieć, jak cieszyć się zdrowiem dziecka bez antybiotyków i jak skompletować Domową apteczkę to zapraszam na Platformę Natura Życia (kliknij tutaj).

Niech moc ziół jest zawsze z Tobą
Dorota Natura Życia

Treści zawarte w publikacji mają wyłącznie charakter edukacyjny i informacyjny. Nie traktuj publikacji jako porady lekarskiej.

*blog dr Henryka Różańskiego

Kwiatki lub kwitnąca roślinka to nasz zielarski surowiec. Najcenniejsza jest świeża, gdyż w trakcie suszenia roślina traci dużo swoich leczniczych właściwości (np. tych bakteriobójczych).

Aksamitka zawiera dużo związków zwanych fitoncydami. Co oznacza, że jet roślinnym antybiotykiem, który radzi sobie nawet z gronkowcami, paciorkowcami czy pałeczkami okrężnicy. Zahamuje też namnażanie grzybów z rodzaju Candida.

Przy jakich dolegliwościach warto ją zastosować?

  1. Ponieważ działa wykrztuśne, to na pewno przy kaszlu z zalegającą flegmą, którą trudno odkrztusić.
  2. Przy zapaleni zatok, i tam przecież sporo wydzieliny zatykającej zatoki, często nawet z nadkażeniem bakteryjnym.
  3. Sprawdzi się nawet przy tak poważnych dolegliwościach jak zapalenie płuc czy oskrzeli związanych z zakażeniami bakteriami.
  4. Pęcherz moczowy również poczuje ulgę w stanach zapalnych po zastosowaniu receptury z aksamitką.
  5. Poleca się  ją również przy leczeniu boreliozy. Tu wiadomo, że krętki są bardzo oporne na leczenie.
  6. I oczywiście przy pasożytach, szczególnie tych z grupy przywr i obleńców.
  7. Zastosowanie znajdzie również przy stanach zapalnych stanów i mięśni.
  8. Przy depresji i stanach lekowych.
  9. Potrafi hamować reakcje autoagresji immunologicznej, co oznacza, że warto dodawać ją do receptur przy chorobach autoimmunologicznych.
  10. Ponieważ działa żółciopędnie i ochronnie na wątrobę to warto skorzystać z tych właściwości przy stłuszczeniu czy marskości wątroby.
  11. Dodatkowo wspiera organizm w procesie odtruwania.
  12. Stosowana w okresie menopauzy u kobiet i przy przeroście gruczołu krokowego u mężczyzn.
  13. Jako bogate źródło luteiny zmniejsza ryzyko zwyrodnienia plamki żółtej (dobroczynne działanie dla zdrowia naszych oczu).

Jak aksamitkę przygotować i stosować?
Zawsze powtarzam, że skutecznie radzą sobie z naszymi dolegliwościami receptury, czyli kompozycja różnych ziół. Czytając o właściwościach i zastosowaniu pojedynczych ziół warto o tym pamiętać.

  1. Nalewka na kwiatkach aksamitki:

Świeże kwiaty lub ziele kwitnące trzeba rozdrobnić/ posiekać i zalać spirytusem. Najlepiej w proporcji 1:2. Akurat w przypadku tej nalewki mocny alkohol jest konieczny. Tylko w takim rozpuszczą się karoteny (w tym bardzo cenna luteina). Przez 2 tygodnie pozostawiamy w ciemnym miejscu i pamiętamy o codziennym potrząsaniu słoikiem. Następnie należy surowiec przecedzić i ponownie zalać alkoholem, tym razem 40%. Wystarczy przykryć kwiatki lub ziele. Chodzi o to, żeby wypłukać to, co jeszcze w roślinie zostało. Po kolejnych 2 tygodniach przecedzamy i oba wyciągi łączymy. Mamy gotową nalewkę aksamitkową.

Według opisów, które można przeczytać u dr Henryka Różańskiego, jak i z moich zajęć u niego, podaję, że w przypadku dolegliwości układu oddechowego stosujemy 5 ml (1 łyżeczka od herbaty) rozcieńczone w 1/4 szklanki wody. Pamietajmy, żeby nie łączyć z jedzeniem. To dawkowanie zalecane jest również przy zaburzeniach wydzielania żółci (co jak wiemy skutkuje gorszym trawieniem tłuszczy).

Natomiast w sytuacji obniżonego nastroju (zmierzającego w stronę depresji czy stanów lękowych) a także przy silnych skurczach mięśniowych (np. przy bólach menstruacyjnych) dawka może być jednorazowa w ciągu dnia w ilości 15 ml również w wodzie.

W przypadku bardzo przewlekłych lub dokuczliwych dolegliwości warto jednak skomponować pełną recepturę i przygotować kurację, która rozwiąże problem na dłużej.

2. Napar z aksamitki

Aksamitkę można stosować również w formie naparu. W tym celu 1 łyżkę świeżego lub suchego, rozdrobnionego kwiatka lub ziela najpierw koniecznie zwilżamy spirytusem. Wystarczy zostawić na 5 minut po czym zalać 1 szklanką wrzącej wody lub mleka. Parzymy pod przykryciem 30 minut. Przecedzamy i gotowe.

Pijemy w dawkach podzielonych, czyli w ciągu dnia 4 x dziennie po 100ml naparu (to w przypadku przeziębień czy dolegliwości jelitowych. A 2 x dziennie po 200ml przy stanach depresyjnych i lękowych).

Taki napar z powodzeniem możemy wykorzystać zewnętrznie na skórę z przebarwieniami. Tylko tutaj parzymy aksamitkę wodą zakwaszoną witaminą C. Przemywamy skórę.

Czy już podziwiasz i kochasz aksamitkę? Ja tak ❤️ moja nalewka już się maceruje 😀

Opowiadam o aksamitce w poniższym filmiku 🙂

[embedyt] https://www.youtube.com/watch?v=IcXCu-4bl0g[/embedyt]

 

Treści zawarte w publikacji mają wyłącznie charakter edukacyjny i informacyjny. Nie traktuj publikacji jako porady lekarskiej.

Inspiruje mnie „Alchemik” Paulo Coelho. Długo chodziło za mną pytanie: „Co to znaczy iść ścieżką własnej legendy?”

Odpowiedź przyszła podczas zajęć z medycyny chińskiej, z Ping Fang.

„Dzisiaj znowu usłyszałam w sercu słowa „Jeśli podążasz ścieżką własnej Legendy, to wszystko Ci sprzyja”.
Ping Fang, która prowadzi zajęcia z Ziołolecznictwa w Medycynie Chińskiej, przemawiała dzisiaj prosto do mojego Serca, do mojej Duszy.
A zaczęła od pytania: „Jaki jest Twój cel studiowania Medycyny Chińskiej?”

Odżyły we mnie wspomnienia. Przypomniałam sobie pytania dotyczące działania receptur ziołowych. Wątpliwości związane z tym, że ta sama receptura działa inaczej na osoby z tą samą diagnozą medyczną. Rozpoczęłam poszukiwania, które przywiodły mnie do medycyny sprzed 2500 lat. „To tylko na rok” – pomyślałam. „Znajdę odpowiedź, podszkolę diagnozę, dowiem się więcej o naturze ziół”. W sierpniu 2019 rozpoczęłam czwarty rok nauki w szkole TOMO. Moja przygoda z Medycyną Chińską przeobraziła się w moje życie.

Usłyszałam od Ping: „W Medycynie Chińskiej jest tak, że w każdym miejscu możesz zacząć. To nie jest linearne. Punkt startu jest jednocześnie punktem końca. Każdy kierunek jest „do przodu”. Co to dla mnie oznacza? „Mieć umysł początkującego, umysł dziecka.”

Pojęłam źródło mojej radości ze zgłębiania tajników diagnozy, wzorców patologii, ziołowych sposobów radzenia sobie z nimi. Pewnego dnia niepostrzeżenie zagłębiłam się w naturę życia. To nie tylko ciało i jego dolegliwości. Do kompletu potrzebna jest energia i Duch. „Choroba to nie problem” powiedziała Ping. Brak Shen – to jest problem”. „Człowieka uszczęśliwia to, co ma w sobie, a nie stan posiadania”. Szczęśliwy człowiek robi to co kocha.

Ogarnął mnie taki spokój. Moją jedyną pracą jest to, by kultywować ten stan, dbać o niego. Tylko wtedy będę dobrze wykonywać swoją pracę, gdy sama będę zdrowa, szczęśliwa i spokojna.”

Nie zawsze jestem zdrowa, szczęśliwa, czy spokojna. Mam swoje potknięcia. A one uczą mnie, że … „to też minie”.

Dusza

Zamknij na chwilę oczy i poczuj swoje ramiona i barki. Czy są miękkie i luźne? A może czujesz ból i spięcie? Twoje życie niesie Cię lekko, czy to Ty je dźwigasz jak ciężar ponad Twoje siły?

Kilka lat temu dostałam książkę. A w niej przypowieść Szamsa z Tabrizu:

„Dwaj mężczyźni podróżowali od jednej miejscowości do drugiej. Raz dotarli do strumienia, który silnie wezbrał po ulewnych deszczach. Kiedy już mieli przejść przez wodę, zauważyli młodą i piękną kobietę, która samotnie stała na brzegu i potrzebowała pomocy. Jeden z nich natychmiast znalazł się u jej boku, wziął ją na ręce i przeniósł przez strumień. Na drugim brzegu postawił kobietę na ziemi, pomachał jej na pożegnanie i obaj towarzysze podróży poszli w swoją stronę.
Przez resztę wędrówki drugi mężczyzna był wyjątkowo milczący i mrukliwy, nie odpowiadał na pytania przyjaciela.
Po kilku godzinach dąsania się nie potrafił już zachować milczenia i wyrzucił z siebie: Dlaczego dotknąłeś tej kobiety?
Mogła cię uwieść! Mężczyźni i kobiety nie powinni się ze sobą stykać w taki sposób!
Na to pierwszy odparł spokojnie: Mój przyjacielu, przeniosłem tę kobietę przez strumień i tam ją zostawiłem. To ty ją niesiesz ze sobą przez całą drogę.

– Niektórzy ludzie są właśnie tacy – dodał Szams. – Niosą na barkach własne lęki i uprzedzenia, przygnieceni ich ciężarem. ”
Elif Shafak – „Czterdzieści zasad miłości”

Postanowiłam zostawić tę opowieść bez komentarza.
Dusza

Poniższe słowa zapisałam ponad rok temu wracając z Gozo. Trudno mi dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Po Gozo była jeszcze Kreta, potem Sardynia i trzykrotnie Teneryfa (tu coś się zadziało, ale o tym za chwilę).

„Jeszcze chłód poranka przetykany nićmi słonecznego gorąca. Zapowiedź upalnego dnia, którego ja już nie doświadczę. Chwila pożegnania jest pewna „jak śmierć i podatki”. Ta chwila, choć oswojona, potrafi drapnąć pazurkiem, jak kot.
Za mną tydzień wrażeń, rozmów, pracy i odpoczynku na pięknej wysepce Gozo.

Tydzień zakończony wysokim C. Na Ramla Bay. Korzystałam z jej słońca, piasku i wody. A potem wspięłam się, by podziwiać ją z wysokości, otulona ścianami jaskini.
Na drogę zostałam wyposażona w życzenia szczęścia przez przybysza z Malty, spotkanego na ścieżce. Ciepłe, roześmiane oczy, chłodny nos jego przyjacielskiego psa w mojej dłoni. Rozumieliśmy się bez słów. Czasami spotykam anioły.

Widoki zrekompensowały krótką, choć momentami trudną wspinaczkę.
Kiedy już nacieszyłam się robieniem zdjęć, usiadłam na skale i zapatrzyłam się. W morze, słońce, plażę i siebie.
Wiem, że to jeszcze nie czas, by osiąść w jednym miejscu. Miłość do drogi krąży w moich żyłach i już podpowiada, gdzie postawić kolejny krok. Wędrowanie mam we krwi, a ponieważ każda jej kropla przepływa przez serce, to bardzo to kocham.”

Dzisiaj ciągle jeszcze wędruję, ale … Piękny kawałek Teneryfy czeka na mnie. W czerwcu kupiłam miejsce, które łączy góry i wodę. Jeszcze nie wiem, kiedy tam zamieszkam. Moja włóczęgowska natura nieco się buntuje. Pewnie się temu poddam, bo moja Dusza właśnie tam zamieszkała i ciągnie mnie do siebie z całych sił miłości <3 A przecież wiadomo, że bez Duszy trudno mi żyć. Znaczy się – polecę tam.

Nigdy nie marzyłam o Teneryfie. Ba, nawet do lutego tego roku nigdy na niej nie byłam. Historia jak do tego doszło domaga się opowiedzenia. Przyjdzie chwila, kiedy to zrobię. Tymczasem bilet na październik już mam. Dusza się cieszy 😀

Otwarcie się na to co przychodzi to smakowanie nieznanego, to dreszcz przygody, to … moje życie. „Jesteś odważna” – usłyszałam. Może tak, a może po prostu jestem ciekawa tego co się wydarzy?

Dusza

Co to właściwie znaczy? Od dawna słyszałam, że to ważne. Żyć w zgodzie ze sobą. I zaraz potem uruchamiały się we mnie pytania:

  1. A jeśli innym się to nie spodoba?
  2. Czy poradzę sobie z odrzuceniem?
  3. Nie lubię agresji, a jeśli ją wzbudzę?
  4. Może lepiej być „grzeczną”?
  5. I czy nie „skrzywdzę” tym drugiego człowieka?

Dla mnie to były pytania ciężkiego kalibru i nieco wkręcające mnie w ogromne poczucie winy. „Bezpieczniejsze” więc było robienie tego, co innym pasowało i modlić się, żeby w miarę było to zgodne z moimi potrzebami. O sercu nawet wtedy już nie myślałam. A miało to wszystko jeden mianownik: „zakładałam z góry scenariusz” i ten scenariusz był często „czarny”.

Oczywiście, że nie wzięło się to znikąd. W miarę „dojrzewania” i odkrywania znaczenia słów płynących od Duszy podejmowałam próby mierzenia się z brakiem komfortu. Wybierałam inne ścieżki. Bo życie w zgodzie ze sobą, to dla mnie ciągłe wędrowanie. Próbowanie różnych smaków. Wybieranie innych ścieżek. Wyjście ze strefy komfortu. A przede wszystkim uważność na głos płynący z wnętrza.
Jakiej ciszy potrzeba, by go usłyszeć. Jakiego spojrzenia, by dojrzeć. Jakiej mądrości, żeby pojąć, że to właśnie ten głos?
I jakiej siły, która sprawi, że za nim pójdę? Czy byłam gotowa podjąć to wyzwanie?

Tak było wiele lat temu. Podjęłam wyzwanie i wiele się zadziało odkąd zaczęłam żyć w zgodzie ze sobą. Odkryłam odpowiedzi na pytania, które sobie stawiałam:

  1. Tak, wielu ludziom się to nie spodobało. Ci odeszli. Jednak w ich miejsce pojawili się inni. Wow. To było duże zaskoczenie i bardzo mnie cieszyło.
  2. Tak. Poradziła sobie z odrzuceniem. Dopiero wtedy, kiedy pokochałam siebie. No i nigdy nie jestem sama. Poczułam to dopiero w chwilach najtrudniejszych.
  3. Tak, wzbudzałam agresję. Jednak zrozumiałam, że nie ja to robię. A pod warstwą agresji kryje się w drugim człowieku głęboki smutek, a może nawet żal. I nie ma to ze mną nic wspólnego. Każdy ma swój wewnętrzny świat.
  4. Tak. Często dostawałam „głaski” za bycie „grzeczną”. Jednak cena, która płaciłam była zbyt wysoka. Cierpiało na tym nawet moje zdrowie.
  5. Tak. Drugi człowiek czasami wypominał mi „krzywdę”, bo czuł dyskomfort czy nawet ból, a może smutek, gniew czy złość. I nie wiedział jeszcze ten człowiek, że nie ma ze mną to nic wspólnego, że jestem tylko lustrem, w którym się przegląda.

Tak łatwo mi przychodziło mówienie: krzywdzisz mnie, to przez ciebie, dlaczego mi to robisz, jestem przez ciebie smutna … mogłabym dawać takich przykładów mnóstwo. Te słowa już nie pojawiają się od chwili, w której zrozumiałam, że nic co inni mówią czy robią nie dzieje się z mojego powodu. Te słowa przyszły do mnie z książką „Cztery umowy”. To też dzięki nim czuję się dzisiaj spokojniejsza, pełna ufności i żyje w zgodzie ze sobą.

I choć nie zawsze dostaję to czego chcę, a to czego potrzebuję (czytaj: ojej, naprawdę to?! Ja nie chcę!) 😉 to przyjmuję i mam w sobie zgodę właśnie na to.

A jakie są pozostałe umowy życia w zgodzie ze sobą? Znajdziesz wszystko w książce Dona Miguela Ruiza „Cztery umowy”.

Ta kropla, którą tutaj widzisz na zdjęciu, to … „życie w zgodzie ze sobą”. Wschód słońca, cisza płynąca z szumu fal i krzyku mew. Słońce, które zamknęłam na moment w kropli życia w zgodzie ze sobą.

Poniższe słowa pochodzą właśnie z tej książki:

„Bądź nieskazitelny w słowach.”
Mów spójnie. Mów tylko to, co myślisz. Unikaj używania słowa przeciwko sobie lub by plotkować o innych. Wykorzystaj moc Twoich słów tak, by prowadziły do prawdy i miłości.

„Nie bierz nic do siebie.”
Nic, co robią inni nie dzieje się z Twojego powodu. To co inni robią, bądź mówią, jest projekcją ich własnej rzeczywistości, ich własnego snu. Jeśli będziesz odporny na opinie i działania innych, nie staniesz się ofiarą niepotrzebnego cierpienia.

„Nie zakładaj nic z góry”
Znajdź odwagę, by zadawać pytania i wyrazić to, czego naprawdę pragniesz. Porozumiewaj się z innymi tak jasno, jak tylko potrafisz, aby uniknąć nieporozumień, smutku i rozczarowań. Stosując się tylko do tej jednej zasady, możesz całkowicie odmienić swoje życie.

„Rób wszystko najlepiej, jak potrafisz”

Twoje „najlepiej” będzie stale ulegać zmianie. Będzie inne, kiedy jesteś zdrowy i inne, gdy jesteś chory. W każdych okolicznościach po prostu rób wszystko najlepiej, jak potrafisz, a unikniesz samo osądzania się, potępiania i żalu.

Dnia życia w zgodzie ze sobą Ci życzę.

Wpadłam po uszy w archiwa mojego pisania. Przeglądam opowiadania, wiersze i stada refleksji błąkające się w cyfrowych katalogach. Dusza się tylko uśmiecha widząc mnie przy takiej pracy. I choć dzisiaj mieszka w innym miejscu, to patrzy  na mnie oczami pewnego portretu (i ta historia domaga się opisania, a portret przedstawienia).

Tym razem trafiłam na bieszczadzką legendę z 18 lipca 2012 roku. Bieszczadzkie Anioły pamiętam bardzo dobrze.

„Moja górska legenda będzie o Bieszczadzkich Aniołach: Staszku i Zdzisławie. Istotą legendy jest również i to, że pojawiają się w niej wątki niesprawdzalne. A już na pewno nie przez wszystkich. Anioły, o których istnieniu piszę, są znane każdemu, kto potrafi anioła dostrzec. I choć Staszka i Zdzisława dostrzega wiele osób, to nie każdy jest świadomy ich niebiańskiego pochodzenia.

Jak dostrzegłam Bieszczadzkie Anioły?
Zapraszam Cię w podróż po mojej legendzie, koniecznie bieszczadzkiej.

Wszystko zaczęło się od pierwszego kroku w zaspany jeszcze sierpniowy poranek. Wyszłam w chłodny przedświt dnia. Nic jeszcze nie zapowiadało trzydziestostopniowego upału. Targały mną dreszcze, mile wspominane na szlaku w promieniach palącego słońca. Przywitało mnie stadko saren. Nawet nie zaszczyciły mnie spojrzeniem, tak były zajęte swoim śniadaniem. Za to ja je zaszczycałam przez całe 10 minut. Potem poszłam, a droga przede mną była daleka.

Wybrałam się pod Tarnicę idąc z Wołosatego przez Rozsypaniec i Halicz. Było ciemno i zimno na szlaku, gdy na niego wchodziłam. Za to schodziłam w inny świat. Gwarny, rozpalony i jasnosłoneczny. Postanowiłam wypełnić mój obywatelski obowiązek wobec Parku Narodowego i podeszłam do drewnianej budki, by opłacić wejście do parku. Co prawda po zejściu. Jednak o 4 rano, jeszcze nikogo w niej nie było. Zapłaciłam, wzięłam kwit i … przemówił do mnie Anioł Staszek. Przemówił językiem wierszowanym. Powiedział, że te słowa napisał mu Pan Kubiak. I tak mówił i kołysał, kołysał i mówił. Moje serce zasłuchało się, rozkołysało i poszłam dalej w ten gwarny i jasnosłoneczny świat z rozkołysanym sercem. I uśmiechałam się do wszystkich. A ludzie zatrzymywali mnie, zagadywali, uśmiechali i pytali co się stało. A ja odsyłałam ich do Anioła Staszka, co sprzedawał w drewnianej budce bilety do … bieszczadzkiego nieba.

Anioł Staszek ma kręcone włosy do ramion i ciepłe brązowe oczy. Twarz udekorował uśmiechem i tak trzyma tę dekorację od świąt do świąt. Przeżył swoje i już niczego się nie boi. Nawet diabła. Jednak w tej sprawie odesłał mnie do Anioła Zdzisława mieszkającego we wsi Hoczew, który nawet na widok diabła nie pękał. Nosił miano – Pękalski. Już na wejściu zobaczyłam anioły i diabły, a nawet Jezusa i Maryję w studzience. Sam Anioł Zdzisław zaprosił do swojego chlewika, gdzie trzymał święte koryta wypełnione świętymi postaciami. On tą świętość w korytach zobaczył i wydobył na świat. Potem zobaczył jasność w pogorzelisku cerkwi z Komańczy. Zabrał popalone deski i odkrył na nich obrazy. Widziałam. A czego nie widziałam, to poczułam. I choć ten Anioł nie miał włosów, to miał to samo ciepłe spojrzenie i serce dla każdego zaglądającego do niego człowieka, a nawet diabła. Bo gdy Pękalski spotyka na drodze diabła, to pożycza mu na piwo, żeby nie miał myśli złych.

I taka to moja legenda, niekoniecznie bieszczadzka, a koniecznie anielska.

Jeśli wierzysz, to jedź na spotkanie legendy, a „niebo będzie nad tobą, jak góry, a góry będą nad tobą, jak niebo”.

Dusza