„Nic co ludzkie nie jest mi obce” – napisał poeta z Czarnolasu Jan Kochanowski. I ta pieśń z przeszłości będzie nam świecić, jako ten kaganek niesiony pod strzechy.
Nie jestem pewna, czy autor miał na myśli to o czym zaraz przeczytasz. Chętnie bym to z nim omówiła. Może kiedyś. Tymczasem zajrzymy do tego co ludzkie w naszym wnętrzu. I co bardzo się na co dzień uzewnętrznia w swej ogromnej potrzebie ekspresji. I na szczęście. I na zdrowie!
Największe paskudztwa, które powodują odruch wymiotny, są produkowane przez nasze ciało i jako „odpad technologiczny” wydalane ku uldze i dobremu samopoczuciu fabryki, jaką jest człowiek.
I zacznę od mojego faworyta. Ulubieńca o wielu twarzach. Istocie wrażliwej i kapryśnej, którą niestety nie dane nam jest zobaczyć każdego poranka. Mowa o Stolcu oczywiście.
I pytanie, które będę powtarzać na początku każdej historii, niezależnie od jej tematu:
„Czy był dzisiaj stolec?”
Zatrzymaj się teraz na moment i przypomnij go sobie. Jeśli już dzisiaj był, to jaki?
Przyjrzyj się tym obrazkom i zdecyduj, który obraz Stolca jest Twoim.
Skala opracowana przez Heatona i Lewisa na Uniwersytecie w Bostonie. Dzisiaj stosowana do oceny Stolca pod kątem czasu przebywania w jelicie grubym.
O prawidłowym wydalaniu i pobudzaniu jelit do wypróżniania napisano setki artykułów. Znajdziesz je po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „jaka kupa, rodzaje stolca, czy inne podobne hasła).
A ja podzielę się z Tobą moimi sprawdzonymi sposobami na codziennie spotkanie „pachnącego”.
Jak zrobić kupę i jednocześnie nie nabawić się hemoroidów. Temat hemoroidów opisałam tutaj
Po pierwsze – stołeczek pod nogi. Po co? Zobacz na obrazku.
Po drugie – wyrzucić z toalety wszystkie książki i gazety. Usiąść na kibelek. Zrobić co trzeba. Wyczyścić. I wyjść. Wszystko zajmuje nam od 2 do 5 minut.
Po trzecie – wyczyścić. Papierem? To nie najlepszy sposób. Wybielacze wykorzystane do produkcji papieru drażnią delikatną śluzówkę odbytu. Najlepsza jest woda i ręczniczek. Szczęśliwcy zamontowali sobie bidet.
Obrazek z artykułu Gazety Wyborczej autorstwa Wojciecha Moskala
Codzienna praktyka i starania, by Stolec był codziennie i taki, jak trzeba.
Jeszcze 15 lat temu każda wizyta „posiedzeniowa” w toalecie przypominała poród. Krew, pot i łzy oraz nieznaczna ulga, że po 3 dniach się udało coś wydusić. Doprowadzona do ostateczności męką i różnymi dolegliwościami wynikającymi z przytrucia, postanowiłam działać systemowo.
Oto schemat postępowania, który w ciągu 6 miesięcy doprowadził do sytuacji, może jeszcze nie idealnej, ale bardzo zadowalającej.
Ruch – zapisałam się na jogę. Szczególnie pomocnymi asanami były te na rozluźnienie okolic brzucha i dolnego kręgosłupa. Bardzo dobrze działały wszystkie pozycje skrętne. Ale najlepiej to joga zadziałała na moją głowę. Rozluźnienie całego ciała i puszczenie sznurków kontroli wszystkiego dookoła uwolniło też mojego Stolca.
Jedzenie – już Hipokrates mówił: „Niech jedzenie będzie twoim lekarstwem”. Wzięłam to sobie do serca. Napiszę, co pomogło:
- Zielone roślinki. Czułam się trochę, jak królik, dopóki nie odkryłam zielonych koktajli. Dzisiaj trąbią o nich wszyscy, wtedy nie były tak popularne. Dodawałam liście do wszystkiego.
- Odstawiłam białe pieczywo. Bolało mentalnie. Tak bardzo lubiłam kromkę pszennego chlebka z chrupiącą skórką posmarowaną świeżym masełkiem. Dodam, że na kromce się zazwyczaj nie kończyło. W ogóle ograniczyłam bardzo pieczywo. A jeśli już je jadłam, to było z mąki z grubego przemiału. Niestety przy problemach jelitowych ciężkie żytnie pieczywo na zakwasie tylko pogłębia problem. Nie lubiłam takiego chleba.
- Zrezygnowałam też z mleka do kawy, twarożków, jogurtów i szeroko reklamowanego produktu na A, który to ponoć miał być zbawienny dla mojego zdrowia. Może dla innych był, dla mnie nie. Zauważyłam to po trzeciej serii cześciopaczków.
- Zaczęłam jeść więcej zup, a mniej stałego pożywienia. Pomyślałam, że w celu zwiększenia płynności Stolca, upłynnię nieco jedzenie. I u mnie to zadziałało.
- Dołożyłam do tego codzienną dawkę warzyw. Jadłam te, które mi najbardziej smakowały.
- Postawiłam też na kiszonki. To wtedy nauczyłam się kisić buraki. Mogłam je pić i jeść tylko, jak było ciepło. Zimą na samą myśl miałam dreszcze. Dzisiaj wiem dlaczego.
- Na stole zagościły kasze, a w niełaskę poszły ziemniaki. Tu zadziałała wyobraźnia klajstrowania moich jelit przez purée ziemniaczane.
- Kawę piłam i piję do dzisiaj. Czy mi służy, czy nie? Nie zauważyłam żadnej różnicy w zakresie wydalania. A ponieważ kawę bardzo lubię, to ją piję. Pomimo jej złej opinii na rynku zdrowia (zazwyczaj).
- Woda – zaczęłam jej pić bardzo dużo i przeżywałam męki, bo wcale nie miałam na nią ochoty. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moje przyblokowane nerki nieźle dostawały w kość tymi litrami, które w siebie wmuszałam. Na szczęście zaufałam instynktowi i zrezygnowałam z wodnych katuszy. Zaczęłam pić niesolone wywary z warzyw. A moją ulubienicą została pietruszka. Zadziałało o niebo lepiej i przy okazji oczyściłam nerki.
- I najważniejsze i najtrudniejsze. Zrezygnowałam z czekolady. Aaaaa, to bolało najbardziej, bo potrafiłam zjeść tabliczkę na raz. Wtedy też bardzo lubiłam słodycze. I postanowiłam je drastycznie ograniczyć. Klęłam na czym świat stoi, bo mój mózg domagał się i dręczył mnie pamięcią smaków i wyzwolonych endorfin.
Zdrowie – rozpoczęłam śledztwo i niczym dr Watson tropiłam przyczyny moich dolegliwości. Wtedy nie miałam pojęcia, co to Candida, dysbakterioza, nieszczelne jelita i inne atrakcje. Wiedziałam już, że wcześniejsze kuracje antybiotykami zmieniły obraz życie wewnętrznego moich jelit.
Przez pół roku zażywałam probiotyki i wspierałam jelita kefirem, kiszoną kapustą i innymi kiszonkami. Dodam, że nie przepadałam za tymi smakami, więc nie nadużywałam. Dzisiaj dobre bakterie to najlepsze moje przyjaciółki i bardzo o nie dbam. Bez nich dobrego Stolca brak.
Po kilku miesiącach zaczęły się pojawiać światełka nadziei. I dobrze, bo byłam już bardzo zmęczona. Każdy, kto zmieniał sposób odżywiania, ten wie.
Czy po tym pół roku wróciłam do starych nawyków jedzeniowych? Niestety tak. I poczułam się, jak żaba, którą wrzucili do wrzątku. Jeszcze szybciej wyskoczyłam.
Zrozumiałam, że to nie była dieta jednorazowa i na kilka miesięcy. Nastąpiła zmiana w sposobie odżywiania na całe życie.
Dzisiaj Stolec jest dla mnie miernikiem stanu mojego zdrowia. Zdrowy Stolec to zdrowe życie, mówiąc w pewnym uproszczeniu. Metod doprowadzenia do takiego stanu jest bardzo wiele i warto wybrać z głową to, co potem wyjdzie dołem.
Polecam Ci książkę „Historia wewnętrzna. Jelita – najbardziej fascynujący organ naszego ciała” Giulii Enders (Wydawnictwo Feeria).
Zabawnie, a jednocześnie rzetelnie przedstawiona nasza “fabryczka” od środka. Ja się zachwyciłam prostotą przekazu.
Podziel się swoimi sposobami na poranny Stolec, którego wszystkim nam życzę 😀
Dorota Natura Życia