Herbata przez duże H prosto z Chin

Jestem upojona. Jest po 23, a ja nie mogę zasnąć. W ciągu 4 godzin wypiłam 2 litry herbat. Właściwie HERBAT. Każda ma swoją historię, pochodzenie, smak i aromat. Dzisiejszy wieczór spędziłam z entuzjastą i pasjonatem herbat – Romanem Szymulą. Krysia, Dobrochna i Kajetan oraz ja doświadczaliśmy tych bukietów na podniebieniach. Nie zauważałam upływającego czasu.
To pierwsze moje spotkanie z prawdziwą herbatą. I to od razu wysokich lotów. Wypiliśmy „tylko” 5 różnych, ale wypicie kolejnej groziłoby już unoszeniem się nad ziemią 😉

Roman Szymula podczas herbacianego wieczoru. Pasjonat i miłośnik herbaty. Z jego opowieściami o pochodzeniu poszczególnych gatunków herbat, ona sama smakuje jeszcze lepiej.

Moją faworytą została biała herbata BAI HAO YIN ZHEN. Wysoki sort, czyli wiosenny zbiór, pierwsze listki, pączki i dwa pierwsze listki, jeszcze mechate po jednej stronie. Niesamowita selekcja. Delikatny słomkowy kolor i ten smak, który rozwijał się, jak wstążka baletnicy, z każdym kolejnym parzeniem. Tę herbatę piliśmy jako czwartą. Roman stopniował doznania podając herbatę coraz wyższego sortu.

Zaczęliśmy od herbaty czarnej (w klasyfikacji chińskiej jest to herbata czerwona). Pochodzi z prowincji FUJIAN (blisko Tajwanu). To herbata uprawiana organicznie. Jak powiedział Roman: „to dobry poziom herbaty, choć jeszcze nie kosmiczny”. Można ją parzyć do 15 razy. Plantacja należy do rodziny pani AI MING, którą Roman zna osobiście.

I tu się zaczyna bajka. Rytuał parzenia herbaty. Specjalny stoliczek i naczynia. Przemywanie i jednoczesne rozgrzewanie gorącą wodą. Te herbatę zalewamy wrzątkiem. Pierwsze zalanie to tzw. „mycie”, czyli wylewamy. Dopiero drugie zalanie jest właściwym parzeniem, które trwa 20 sekund. Wlanie do czarek i wychylanie gorącego naparu. Kolejne zalanie i kolejne i kolejne. Dochodzimy do 40 sekund i nawet 2 minut.

Co ważne, nie lejemy wody bezpośrednio na liście, tylko z boku, na ścianki czajniczka.

Kolejna odsłona to oolung (czytaj: ulung). W Chinach są dwa jej źródła: prowincja FUJIAN i Tajwan. Co ciekawe oolungów nie klasyfikujemy na kolory. Ta, której kosztowaliśmy nazywała się NARCISSUS i rzeczywiście miała kwiatowy aromat i smak. Ta była mocno przefermentowana. Już 3 parzenie trwało 2 minuty, gdyż oolungi szybciej tracą kolor przy kolejnych parzeniach.

W czajniczku tej herbaty jest całkiem sporo. Około 12 gram, co oznacza prawie ¾ czajniczka.
Jednak nie wszystkie herbaty parzy się w czajniczku. Pierwszy raz zobaczyłam naczynie do parzenia herbaty zwane GAI WAN. Służy głównie do parzenia PUERH, ale w prowincji Yunan parzą w nim każdą herbatę.

I nadszedł moment zaparzenia kolejnej herbaty czerwonej (czyli w naszej klasyfikacji czarnej), jednak tym razem liście pochodziły z drzew dziko rosnących. Takich nieuprawianych. I znowu na stole gościły liście z plantacji rodziny pani AI MING. A herbata nosi nazwę YE SHENG HONG CHA (gdzie HONG oznacza właśnie czerwoną).

Po białej herbacie, o której pisałam wyżej, nadszedł czas na ulubienicę Romana. PUERH z prowincji Yunan, z góry YIWU, ze wsi MAHEI. To zielony PUERH, czyli SHENG. A GUSHU oznacza, że liście pochodzą z drzew, które mają minimum 300 lat. Herbata nie jest fermentowana, ale długo dojrzewająca. Ta, którą piliśmy pochodziła ze zbiorów wiosennych. Można ją parzyć do 30 razy, a jej mocny smak i aromat zachowuje się aż do 15 parzenia. Później już czas zaparzania wydłuża się, gdzie nawet 7 i 8 parzenie trwa zaledwie 20 sekund.

Czekam na kolejne wieczory z herbatą. Zdradzę, że takowe są planowane J czuję się, jakbym weszła na nową ścieżkę i odkryła nowe rośliny. Cudowne uczucie. I oczywiście napisałam to wszystko na herbacianym haju, a dobija prawie północ. Pobudka jutro rano, jak zwykle. I dzień zacznę od filiżanki białej BAI HAO YIN ZHEN.

Spotkanie z prawdziwą herbatą życzę 🙂
Dorota Natura Życia

Udostępnij